„Woda cofała się zwichrzoną, wystraszoną falą, a Buka płynęła dalej w szarej mgle, wlokąc za sobą dryfującą chmurę śniegu, Na tle nieba wyglądała jak wielki zataczający się nietoperz. Posuwała się wolno, ale jakoś to szło. Miała czas. Nie miała nic innego, jak tylko czas”. T. Jansson Tatuś Muminka i morze.
– Takiego ch…ja się zmieni – Selvio wyciąga środkowy palec i podtyka mi go pod nos, kiedy mówię, że wiele osób, które znam, a odwiedzili Kubę myśli, że wkrótce na wyspie pojawi się zbawczy kapitalizm. Oczywiście, nie od razu, ale że to ostatni dzwonek i aby zobaczyć coś z tej „starej” Kuby, to trzeba się pospieszyć.
– Zrób zdjęcie i pokaż to tym wszystkim, którzy tak myślą. – podtyka wyprostowany palec jeszcze bliżej mojego nosa. – Od urodzenia czekam, aż coś się zmieni. I mam już tego dość. Kuba to miejsce bez przyszłości, bez możliwości rozwoju, bez perspektyw. Sytuacja polityczna, ekonomiczna i kulturowa jest tragiczna, nie ma innego wyjścia, trzeba stamtąd uciekać. Czy wrócę? Nie wiem czy wrócę, najpierw chcę się dostać do Miami, potem zobaczę.
W 1995 roku Stany Zjednoczone zawarły z Kubą porozumienie w sprawie metod postępowania z emigrantami zatrzymanymi podczas próby przedostania się do USA. Umowa ta, znana jako „wet foot, dry foot” („mokra stopa, sucha stopa”) przewiduje, że zatrzymani na morzu („wet foot”) odsyłani są z powrotem na Kubę, a ci, którym udało się dotrzeć na ląd („dry foot”), mogą legalnie pozostać w USA. Po roku pobytu na terytorium Stanów mogą starać się o prawo do stałego pobytu, a później nawet o amerykańskie obywatelstwo. Takich przywilejów nie posiadają obywatele żadnego innego państwa.
Nie ma się co dziwić, że wielu Kubańczyków próbuje szczęścia, wykorzystując ciągle istniejące preferencyjne prawo. Tym bardziej, że większośc z nich, podobnie jak i Selvio, wyraża obawę, że na skutek przywrócenia relacji dyplomatycznych między obydwoma krajami, administracja Obamy zlikwiduje ten specjalny status emigrantów, którzy od lat stanowią siłę napędową kubańskiej gospodarki. Przekazy pieniężne dla pozostających na wyspie krewnych wynoszą prawie dwa miliardy dolarów rocznie.
Selvio próbuje przedostać się do USA po raz drugi. Za pierwszym razem przechwycono go na morzu, gdy wraz z przyjaciółmi, na zbudowanej wspólnymi siłami łodzi, prawie dopływali do Miami. Wszystkich deportowano z powrotem na wyspę. Teraz wybrał drogę okrężną. Przez Ekwador, Kolumbię, Panamę, Kostarykę, Nikaraguę, Honduras, Salwador, Gwatemalę i Meksyk.
Do Ekwadoru dostał się samolotem, legalnie, jako turysta, choć ta droga została niedawno zamknięta. Ekwadorski rząd od pierwszego grudnia wznowił wydawanie wiz dla Kubańczyków. Po prostu zaczęło ich przyjeżdżać zbyt wielu. I niczego nie zmienia fakt, że zdecydowana większość w tym kraju nie zostaje, nawet, jeśli uda im się całkiem wygodnie urządzić.
W Guayaquil na Selvio czekał „kontakt”, który pomógł mu dostać się do stolicy. Z Quito, wraz z kilkoma innymi osobami dojechał do granicy z Kolumbią. Tam przechwycili ich tzw. „kojoci” – osoby zajmujące się przerzutem Kubańczyków (i nie tylko) do granicy z Panamą. Niby nielegalnie, ale wszystko za przyzwoleniem odpowiednio opłacanych służb granicznych i policji.
– To jest bardzo skomplikowany i powiązany ze sobą system kontaktów, który bardzo sprawnie działa. – mówi Selvio. – W Kolumbii kilkanaście razy zmieniałem środek transportu. Były to łodzie, autobusy, samochody dostawcze, taksówki. Staliśmy się bankomatami dla tych, co siedzą w tym biznesie. Przejazd przez samą Kolumbię to wydatek trzech tysięcy dolarów, a nie wszystkim się udaje. W razie zatrzymania, policja może wszystko zabrać, a jeśli się nie zgodzisz, deportują cię do Ekwadoru i musisz wszystko zaczynać od nowa.
Sytuacja, jaka wytworzyła w krajach Ameryki Łacińskiej wydaje się być analogiczna do tej z Europy Środkowej w 1989. Do zachodnioeuropejskiego eldorado także jechano naokoło. Po wyborach i zmianie rządu w Polsce, Niemcy z NRD nie widzieli jeszcze szansy obalenia swojego reżimu, ale już nie mieli dalszej ochoty egzystować za kilkanaście dolarów miesięcznie. A w związku z tym, że na Węgrzech również następowała zmiana systemu, jechali z biurem podroży na Węgry, skąd przedostawali się do Austrii, a dopiero później do RFN.
Selvio spotkałem w Puerto Obaldia, przygranicznym miasteczku, do którego dopłynąłem łodzią motorową z Carti. Nie miałem pojęcia, że w tej dziurze koczuje około tysiąca Kubańczyków, czekających na otrzymanie wizy tranzytowej, umożliwiającej dalszą podróż w stronę Kostaryki (co uderzające, prawie nie ma wśród nich osób czarnoskórych, przeważa jasna karnacja twarzy). Do Puerto dostają się łodziami z La Miel – pierwszej panamskiej miejscowości, po opłaceniu czterystu amerykańskich dolarów za transport z kolumbijskiego miasteczka Turbo, bądź Necocli (dla porównania, normalna cena biletu to równowartość około trzydziestu dolarów).
Z La Miel do Puerto Obaldia prowadzi droga przez góry, ale Kubańczycy nie mogą się nią poruszać. Zaraz po dopłynięciu do panamskiego portu, policja zabiera im paszporty, które po dwóch tygodniach, wraz z wizą tranzytową, odbierają w Puerto Obaldia. W samym tylko listopadzie, granicę przekroczyło legalnie 5098 (pięć tysięcy dziewięćdziesiąt osiem) osób, z czego trzy i pół tysiąca kobiet. Od momentu otrzymania wizy, uchodźcy mają siedemdziesiąt dwie godziny na opuszczenie Panamy i przedostanie się do Kostaryki. Zazwyczaj kupują bilet na łódź motorową (płacąc dwukrotnie więcej, niż pozostali pasażerowie, czyli dwieście dolarów), którą dopływają do Carti, a stamtąd jeepami przedostają się do stolicy, a następnie, autobusem jadą do granicy z Kostaryką. Mogą również próbować dotrzeć do stolicy samolotem, ale miejsc jest niewiele, stąd bardzo trudno jest kupić bilet. Na początku grudnia można było je zarezerwować najwcześniej na koniec miesiąca.
Tak przynajmniej wyglądało to do niedawna. Siedemdziesiąt dwie godziny legalnego pobytu w Panamie i dalej podróż przez Kostarykę. Niestety, sytuacja emigrantów mocno się skomplikowała. Piętnastego listopada 2015 roku Nikaragua (kolejny kraj na drodze do USA) zamknęła dla Kubańczyków granice, powołując się na zagrożenie bezpieczeństwa swojej suwerenności. Panama, wiedząc o problemach Kostaryki z powiększającą się grupą emigrantów na granicy z Nikaraguą (na początku stycznia tego roku przebywało tam ponad osiem tysięcy osób), przymyka oko na przedłużany pobyt Kubańczyków na terytorium swojego kraju.
Na dziś sytuacja wygląda tak, że Kostaryka zgadza się na przyjęcie pozostałych w Panamie około dwóch tysięcy uchodźców, ale więcej wiz tranzytowanych dla kojenych Kubańczyków nie wyda. Wydaje się, że ta droga również zostaje zamknięta, przynajmniej do momentu rozwiązania problemu z pozostającymi na granicy ośmioma tysiącami emigrantów (pierwsza grupa ma przedostać się do Salwadoru samolotem dwunastego stycznia, w ramach tzw „programu pilotażowego”).
Cóż więc się stanie z tymi, którzy dopiero docierają do granicy z Panamą? Czy też z tymi, którzy koczują w La Miel i jeszcze nie otrzymali wizy tranzytowej? Kiedy się z nimi rozmawia, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że mimo wszystko pozostają optymistami. Wierzą, że sytuację da się jakoś rozwiązać. Większość z tych, którzy czekają w panamskim porcie, przebyła identyczną drogę, jak Selvio, zaczynając swoją drogę w Ekwadorze, jako legalni turyści. Inny wariant wybrali przesympatyczni Jamilka i Lorenzo. Jako początek trasy wybrali Gujanę, do której mogą legalnie przyjechać. Oboje są wykwalifikowanymi lekarzami, z pensją w kraju odpowiadającą kilkudziesięciu amerykańskim dolarom miesięcznie.
Lorenzo planował trasę przez kilka lat. Wykorzystał głównie internet i strony osób podróżujących samotnie przez Gujanę i Brazylię. Znał ceny, drogi, punkty kontrolne, przystanki, hotele, możliwości transportu. Przypłynął do Gujany wraz z żoną. Przez dżunglę dostali się do Brazylii. Następnie pływającym po Amazonce kursowym statkiem dopłynęli do granicy z Kolumbią, skąd z pomocą „kojotów” dotarli do panamskiego La Miel. Z małą przygodą – zostali obrabowani przez kolumbijską policję. Zostawiono im kilkanaście dolarów na kontynuowanie drogi do Turbo.
Do La Miel dotarli jedynie z małym plecakiem, w którym mają najpotrzebniejsze rzeczy. Śpią w hamaku, pod gołym niebem, co przy notorycznych, nocnych opadach deszczu znaczy, że w nocy muszą uciekać pod dach nieodległego budynku policji. Aby mieć pieniądze na jedzenie (rząd panamski oferuje raz dziennie posiłek, ale jest on na tyle skąpy, że większość Kubańczyków ciągle chodzi godna), Lorenzo zatrudnił się w wiosce jako murarz, a Jamilka pomaga w znajdującej się przy biurze imigracyjnym kuchni. Tych pieniędzy jednak jest niewiele, tyle, żeby iść do sklepu i kupić coś do zjedzenia. Wszystko za dolara. Podładować telefon u mieszkańców wioski – dolar, kupić kilo bananów, środki czystości, mąkę, czy fasolę – dolar; zrobić pranie, czy skorzystać z internetu – wszystko za dolara.
Można zapytać, skąd biorą więcej pieniędzy? Realizują czeki podróżne. Jeśli nie mają już swoich oszczędności, najczęściej pomaga czekająca na nich rodzina w Stanach, bądź znajomi, kórzy zdążyli się już na miejscu urządzić.
Ludzi, takich jak Selvio, Jamilka i Lorenzo, jest coraz więcej. Kryzys uchodźczy w Europie i Polsce, w skali świata nie jest niczym wyjątkowym. Na świecie staje się coraz bardziej normą.
Już kilkanaście lat temu to zjawisko opisywał Kapuściński: „We współczesnym świecie pojawiła się nowa warstwa społeczna – uchodźcy (…) Kiedyś po świecie wędrowali niemal wyłącznie Europejczycy. Bogatsi, nowocześniejsi, silniejsi, z poczuciem misji i żądzą ekspansji. Teraz widzimy odwrotny proces. Europejczycy wycofują się do Europy, do której coraz liczniej ściągają przybysze z Azji i Afryki. […] Trzeci świat będzie podbijał Europę. Nie mógł jej zdobyć frontalnie w okresie dekolonizacji – wszystkie tak zwane ruchy państw niezaangażowanych rozpadły się. Wobec tego metodą ekspansji staje się inwazja demograficzna. […] Europa traci swoją klasyczna tożsamość: w coraz mniejszym stopniu jest kontynentem białych chrześcijan, w coraz większym – regionem wielokulturowym i wieloreligijnym. We Francji, Niemczech, Holandii, Anglii islam jest już drugą religią i proces ten będzie się pogłębiał, bo do Europy emigrują głównie muzułmanie z północnej Afryki i Bliskiego Wschodu. Będziemy coraz bardziej chrześcijańsko-islamscy i dlatego trzeba szukać porozumienia z muzułmanami. (…) Na Zachodzie jest bardzo silne poczucie kryzysu. Na pytania: jaki jest nasz program wobec świata? Co mamy dalej robić? Zachód nie znajduje odpowiedzi. Jedyne, co tam naprawdę interesuje ludzi, to kontynuacja wysokiej konsumpcji. Zaczyna się odradzać sytuacja, w jakiej znalazło się Imperium Rzymskie, które w miarę postępujących trudności odgradzało się granicami od świata barbarzyńskiego. Z zewnątrz mogło nadejść tylko zło”. R. Kapuściński „Rwący Nurt Historii”
W zasadzie, po co ja o tym wszystkim piszę? Może dlatego, bo sam szukam swojego miejsca w świecie, choć oczywiście, nie porównuję się tutaj do tych, przed którymi zamyka się granice. Dla mnie, obywatela Polski, większość granic na świecie jest otwarta. I rozmawiając z Kubańczykami najzwyczajniej w świecie czułem wstyd. Jakieś niedopasowanie. Że ja mogę sobie tak jeździć, a oni muszą o to walczyć. Że ja mogę przejść na piechotę z La Miel do znajdującego się nieopodal prześlicznego kolumbijskiego miasteczka Sapzurro, a oni nie. Tylko dlatego, bo urodzili się gdzie indziej.
To może jeszcze raz Kapuściński: „Najlepsza droga do poznania świata prowadzi poprzez zaprzyjaźnienie się ze światem. Istnieje związek między naszym osobistym losem, a obecnością tysięcy ludzi i rzeczy, o których istnieniu nic nie wiedzieliśmy czy nie wiemy, a które w najbardziej zaskakujący sposób mogą wpłynąć lub wpływają na naszą egzystencję, na bieg naszego życia, że więc choćby we własnym interesie powinniśmy się starać poznać nie tylko to, co jest tu, ale i to, co jest tam, daleko, gdzieś na naszym globie”
Nowy Rok za pasem. Jakieś życzenia by się przydały. Ale jak je ładnie w słowa ubrać? Może niech będzie na przekór temu, co u Barańczaka?
Dla tych wszystkich, co szukają. Dla tych wszystkich, co nie mają. Dla tych wszystkich, co zmieniają, co nie są tam, gdzie chcą.
Żeby kiedyś w świecie, gdziekolwiek zechcą, poczuli się jak u siebie w domu.