Puer aeternus

delhi

Każda podróż powinna zrodzić pytanie po co, nawet ta najbanalniejsza. Postawić pytanie o wybór, o możliwość, o granice własnego poznania. Powinna, choć na moment, schwytać uwolnione marzenia i pomóc, choćby iluzorycznie, przestać za nimi tęsknić.

Podróżować i czuć się zawsze, jednocześnie w nieznanym i w domu, wiedząc wszakże, że nie mamy domu. Ten, kto podróżuje, jest zawsze włóczęgą, obcym, gościem. Pojmuje, że nie można nigdy naprawdę posiadać domu, przestrzeni wykrojonej w nieskończoności wszechświata, lecz tylko przebywać w nim przez jakiś czas. Nie bez powodu podróż jest przede wszystkim powrotem” C. Magris

Czytam Emila, czyli o wychowaniu i zastanawiam się, dokąd wracał Rousseau ze swoich samotnych wędrówek, a właściwie w którą stronę podróżował, pragnąc wolności od społecznych uwikłań, obywatelskich quasi-obowiązków, ograniczających go oczekiwań, zagłębiając się coraz mocniej w swój urojony świat, pobudzony poprzez ruch umysłu.

„Wychodzisz, kiedy trzeba, a zatrzymujesz się według swej woli. Chcesz – idziesz dużo, nie chcesz – idziesz mało. Oglądasz wszystko, co Cię kusi. Wszędzie, gdzie ci się podoba, robisz postój. Jak tylko znudzisz się, od razu idziesz dalej. Nie jesteś w zależności ani od koni, ani od furmana. Nie masz potrzeby wybierać dobrze utrzymanych dróg. Przejdziesz wszędzie, gdzie tylko człowiek potrafi przejść. I zależąc tylko od siebie cieszysz się całą wolnością, jaką człowiek może się cieszyć!” Rousseau

U Sebalda podobnie – piesze, samotne wędrówki, w Pierścieniach Saturna, w Czuję. Zawrót głowy, w Wyjechali. Od pierwszych reminiscencji wspomnień widzimy przeplatające się, przemagające się ze sobą tematy: wędrowanie po światach realnych, fizycznych, światach przyrody, przedmiotów, ale również, jeśli nie bardziej, wędrowanie wśród światów myśli i wyobraźni.

Zobaczyłem śmigające nad morzem jaskółki, z cichym skwirem cięły powietrze, szybciej niż można było nadążyć wzrokiem. Już kiedyś, w dzieciństwie, gdy o zmierzchu, przypatrywałem się z głębi zacienionej doliny szybującym jaskółkom, które wtedy jeszcze licznie krążyły w ostatnich blaskach słońca, wyobrażałem sobie, że świat trzyma się tylko na kreślonych przez nie w powietrzu torach” W. G. Sebald

W psychologii jungowskiej istnieje taki wzorzec archetypowy, zwany puer aeternuswieczny chłopiec, który zanim osiągnie dojrzałość, stawia sobie wygórowane duchowe cele, często niemożliwe do zrealizowania. Jest przez to ciągle osamotniony i narażony na porażki w konfrontacji z szarą codziennością. Zmaga się z niezrealizowanymi tęsknotami, pragnieniami, wiecznymi marzeniami. A jednocześnie jest bardzo wierny sobie.

A więc tutaj jest mój środek widnokręgu? Ja sam? Przecież to współczesna retoryka samorealizacji i tworzenia tożsamości: kontakt z własnym wnętrzem, „autentyczność”, instrumentalne podejście do samego siebie:

Nie tylko nie powinienem podporządkowywać mojego życia wymogom zewnętrznego konformizmu, ale nawet nie jestem w stanie znaleźć poza sobą jakiegokolwiek wzorca do naśladowania. Taki wzorzec mogę odnaleźć jedynie we własnym wnętrzu” Ch. Taylor

Budzi mnie niewyraźny, zamglony sen, przez który odzywają się jakieś pogrzebane, zapomniane głosy. Podchodzę bliżej, ale ciągle tylko niewyraźne kształty, dopiero, kiedy z powrotem zamknę oczy, widzę to, co Nabokov zobaczył u Gogola – kilku łagodnych pomyleńców, których nikt na świecie nigdy nie wytrąci z obłędu. Pierwszy z młotem z lewej,

To ja.

puer aeternus  (10)

Petite Mort

a (4)

Płaszcz czarnoksięski gdybym miał u ramion, władny mnie zanieść w obcych krajów świat, wierz mi, za przepych najbogatszych szat, za płaszcz królewski nie oddam go w zamian  Goethe Faust

Ciągle szukam, a zarazem bronię się przed odkryciem, na dobrej jawie przedłużam sen, na złej obijam się wśród powidoków wspomnień, odpędzam złowrogie, złowieszcze Zmory, gdzie dobra jawa to przedłużenie snu, ziszczenie marzenia i tęsknoty, zła jawa to bezsenna trwoga i gdyby tylko ona i nic więcej, to nie warto by żyć… Szukam własnego rytmu, równowagi, względnego spokoju, istotnych treści, jakbym, nie ruszając się z miejsca, pragnął zawędrować chore urojenia, zawędrować swoją melancholię, jakbym chciał się wreszcie wymknąć, wyrwać wydłużającym się niepostrzeżenie cieniom, zobaczyć coś poza odosobnionymi światełkami w otchłani własnej niewiedzy, zamienić się w oddech ciszy, wyłuskać możliwość, a z niej kolejne możliwości.

Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale nie potrafię zatrzymać własnego przeznaczenia, w którym każdy wybór jest początkiem i końcem, choć ten koniec nie przychodzi tak od razu. Do końca życia nieraz się ciągnie. Jak zatęchła, niepotrzebna myśl.

Bardzo rzadko nie myślę o niczym. Bardzo rzadko mam takie chwile, że idę sobie i nic mnie nie obchodzi, nie myślę o niczym, tylko idę lekko. Przeważnie mam w głowie wielki szum E. Stachura

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wieczorami więcej widzę. A najwięcej, jak zamknę powieki. Wtedy to dopiero widzę! Choć tego, co widzę, jak pisał Myśliwski w Widnokręgu, nikt inny nigdy nie zobaczy, choćby dużo więcej wiedział. Zgubionego buta już nie szukam, ale czasem słyszę, jakby to do mnie mama mówiła, że samymi oczami nie znajdziesz, bo widzi się to, co się czuje. Nie samymi oczami się tylko widzi.

IMG_1399

Sparafrazuję Karpowicza i napiszę, że podobnie jak ludzie, niektóre miejsca są na zawsze, niektóre tylko sporadycznie, i że nie mam żadnego wpływu na to, które będzie na zawsze, a które od czasu do czasu.

Słów mało w głowie, z tych, które zostały, nie dałoby się nawet zdania ułożyć, zdecydowanie więcej powidokówChoć wydaje mi się, że to dobrze. Może więcej słów przyjdzie po latach, a może właśnie mniej. Niewiele przecież trzeba słów, żeby zamknąć w nich nasze przeznaczenie. I, być może, ze wszystkich słów tylko te niedokończone są jak ziarna, kiełkują, rosną.

Na dobrej jawie le petite mort się wznosi, na czarnoksięskim płaszczu w inny świat unosi.